WOJNA POLSKO - TUSKA

Dziś w dniu wystąpienia prezydenta Dudy przed Parlamentem nastał dobry moment na przypomnienie korzeni tego co dziś przeżywamy.

Był rok 2001, w wyniku afery Rywina i koszmarnego błędu protestanta Buzka polegającego na przywróceniu do życia politycznego braci Kaczyńskich, powstało i zyskało polityczne znaczenie nowe ugrupowanie polityczne PiS. Na fali ogólnego wzburzenia wydarzeniami w kraju szybko zyskiwało sobie poparcie, zwłaszcza że odwoływało się do totalnej odnowy, sanacji, co nazwane zostało programem IV RP.

Diabeł jak wiecie nie śpi a przegrywać nie lubi, zatem wkrótce powstało także konkurencyjne stronnictwo PO, stworzone przez trzech tenorów Płażyńskiego, Olechowskiego i Tuska, z których jak się okazało tylko Tusk na tyle dobrze przyswoił sobie zasady z "Księcia" Machiavelliego że w ostatecznym rozrachunku wyciął konkurencję i pozostał na tej Paltformie sam - demodyktator.

Ponieważ Tuskowe ugrupowanie nie było w stanie wytworzyć alternatywnego programu, powtarzano to samo co mówił PiS stwarzając wrażenie, że generalnie nie ma znaczenia kto wygra wybory 2005, bo i tak będzie rządził POPIS, koalicja dwóch partii mających ten sam program odbudowy Rzeczpospolitej. 

Dla samego Donalda Tuska nie było to jednak wszystko jedno, bo z jednej strony przekonany o swym geniuszu i sprawczej roli naśladownictwa politycznego, z drugiej zaś przekonywany przez media że jest liderem sondaży, uwierzył, że nikt inny tylko on, sięgnie po rząd dusz w Polsce. Uwierzył w to do tego stopnie, ze Polskę zalały plakaty i bilboardy z hasłami "Prezydent TUSK" oraz "Premier z Krakowa" z wizerunkiem Rokity. (nawiasem mówić dziś z całego serca zwalczającego Tuska i kibicującego Kaczyńskiemu, dlatego będącego persona non grata mainstreamowych mediów)

Bóg chciał inaczej. A skoro Bóg, tak i większość wciąż wiernego mu narodu polskiego. Donald Tusk dostał potężnego gonga najpierw we wrześniu w wyborach parlamentarnych a później w październiku w prezydenckich. Klęska, upokorzenie to mało powiedziane, Tusk został wówczas osobiście obdarty ze wszystkich własnych wyobrażeń o sobie i to się stało zaczątkiem wojny którą toczy od niemal 20 lat. Wojny polsko-tuskiej.

Na nic się zdała mediacja arcybiskupa Gocłowskiego, na nic się zdały bardzo hojne oferty Kaczyńskiego, który mimo wszystko pragnął zrealizować to za czym opowiadało się 80% Polaków - czyli koalicji POPIS. Pomimo że przegranej Platformie zaoferowano więcej stanowisk ministerialnych niż zwycięzcom a do tego stanowisko marszałka Sejmu, Tusk powiedział NIE. Dlaczego? Z prostej przyczyny. Dla Kaczyńskiego nie ważne były proporcje ministerialne ale skuteczność, dlatego jako warunek postawił, że każdy resort który bierze dana partia stanowi w 100% odpowiedzialność tej partii. 

Uczciwe? Dla mnie tak, ale nie dla Tuska, politycznego nieroba i zwolennika rozmywania odpowiedzialności. On się wówczas uparł przy zasadzie 50:50, czyli jeśli minister z PiS, to wiceminister z PO i vice versa. Do czego ta zasada prowadziła? Do tego co tygryski lubią najbardziej, czyli kompletnego braku działań, braku odpowiedzialności - paraliżu decyzyjnego.

Od takiego sabotażu Państwa Polskiego jaki wówczas zaproponował Tusk i jego PO, zdecydowanie odciął się Kaczyński i PiS. Tu już lepsze było tworzenie koalicji z amatorami, z populistami niż godzenie się na paraliż Państwa. Tak to się wszystko zaczęło i trwa nieprzerwanie do dziś. Jedyne co się zmienia to skala kompleksów Tuska, skala nienawiści jaką musi dziś wzbudzać, by pomimo oczywistych faktów, prawdy, interesu narodowego móc budować większość.

Tak. Tusk zbudował 13 grudnia ubiegłego roku większość, rządzi dzięki niej, ale Ewangelia uczy nas czym kończą się budowle stawiane na piasku.




Komentarze

POPULARNE

W INTERESIE UKRAINY

ŚWIĄTECZNO ZIMOWA POMOC

PRAWO POWRACA DO DOMU

RETINGER - SZARA EMINENCJA

CI OKROPNI POPULIŚCI