MORRO, GLORIA VICTIS!
Kiedy w połowie stycznia przedstawiałem tu postać Józefa Retingera ktoś mógłby zapytać po co upamiętniać osobę tak kontrowersyjną, której zasługi dla naszej historii są wątpliwe. Odpowiedź zawarłem w tamtym tekście a dziś biorąc pod uwagę te niewyrażone wątpliwości chciałbym dla odmiany przedstawić postać której wpływ był w odróżnieniu do Retingera śladowy za to emocjonalnie jestem z nią związany jak z przyjacielem którego nigdy nie dane mi było poznać. Kiedy w stanie wojennym zacząłem korzystać z pseuda "Morro", nie wiedziałem o Andrzeju praktycznie nic. Był po prostu jednym z wielu Kolumbów, którego pseudonim utkwił mi w pamięci, po lekturze powieści Bratnego. Dopiero później, gdy w wolnej Polsce zaczęły pojawiać się wspomnienia, zainteresowałem się bliżej Andrzejem Romockim, odkrywając jego niezwykłą i zarazem symboliczną osobowość.
Andrzej Romocki urodził się w ziemiańskiej rodzinie o patriotycznych tradycjach, w rodzinie z której nie mógł nie wynieść miłości do Ojczyzny i poczucia obowiązku. Jego ojciec, Paweł, był majorem I Korpusu gen. Dowbór-Muśnickiego, kawalerem orderu Virtuti Militari, posłem na Sejm a po zamachu majowym także ministrem komunikacji. Jego dziadkiem był powstaniec z 1863, także odznaczony VM. Matka z kolei poświęcała się całkowicie wychowaniu dzieci, Andrzeja i Jasia a po wojnie zaprzyjaźniła się z księdzem kardynałem Stefanem Wyszyńskim. Kiedy wybuchła wojna Andrzej miał zaledwie 16 lat, ale już na jej początku kiedy jeszcze nie było żadnych struktur podziemnych, przyjął od ojca jego pseudonim "Morro", pochodzący od przestawionych sylab nazwiska. 28 czerwca 1940 przeżywa swój pierwszy dramat osobisty. Pod kołami wojskowej ciężarówki prowadzonej przez pijanego Niemca, ginie jego ojciec, Paweł Romocki. Zarówno on jak i jego starszy o 2 lata brat Jan zdają sobie wówczas sprawę, że na nich spoczęła odpowiedzialność za rodzinę nie tylko w sensie materialnym, ale także kontynuowania patriotycznych tradycji.
Andrzej był wysokim i postawnym blondynem o niebieskich oczach, który mógłby w zachwyt wprawić niemieckich wyznawców teorii rasowych. Z tego też powodu stał się obiektem docinek kolegów, którym musiał udowadniać, że znienawidzonym nordykiem nie jest, bo tęczówki ma nie całkiem niebieskie a twarz pokrywają piegi, których nie ma w żadnych germańskich charakterystykach rasowych. Jak to bywa w życiu, tłumaczenie niewiele pomogło, a koledzy jedynie wyczuli "słaby punkt" Andrzeja i tym bardziej nie dawali mu spokoju. Wkrótce jednak te dylematy ustępują miejsca ważniejszym sprawom, Andrzej Romocki włącza się bowiem w działalność nielegalnej organizacji "Pet" a później także Szarych Szeregów, w których z czasem osiągnie rangę harcmistrza i dowódcy 2 kompanii "Rudy" w batalionie "Zośka". Tu muszę wtrącić dygresję i określić "Morro" jako personifikację całego pokolenia określanego mianem "Kolumbowie". Nie tylko pochodzenie, patriotyczne wychowanie i wiek, ale i też ten przebieg konspiracyjnej kariery sytuują Andrzeja w głównym nurcie pokolenia i czynią z niego jednoosobowy symbol. Ta niezwykła znajomość z legendami Armii Krajowej - "Rudym" i "Zośką" a później symboliczne przejęcie warty dopełnia obrazu. 20 sierpnia 1943 miał miejsce "chrzest bojowy" wyróżniającego się drużynowego. W ramach akcji "Taśma" Grupa Szturmowa zaatakowała posterunek graniczny. W akcji zginął tylko jeden członek grupy - oficjalnie obserwator akcji, Tadeusz Zawadzki "Zośka". Na jego cześć batalionowi szturmowemu "Jerzy" nadano imię "Zośki" a "Morro" objął dowodzenie 2 kompanią.
Jakim był dowódcą? To jeden z najbardziej kontrowersyjnych rozdziałów życia Andrzeja, choć dla mnie osobiście, świadczący o tym, że jest to człowiek z krwi i kości, nie tylko legenda spisana na kartach, na użytek akademii "ku czci". Andrzej był surowy i wymagający dla swych podkomendnych, co nawet doprowadziło do poważnego konfliktu tuż przed samym Powstaniem Warszawskim. "Morro" bardzo formalnie i zasadniczo podchodził do wszystkiego, co było związane ze służbą. Założył "biuro kompanii", ewidencję raportów karnych. Dążył do podniesienia poziomu kompanii nie tylko przez selekcję podczas egzaminów z zakresu wojskowego, ćwiczeń w trudnych warunkach, ale i udzielał urlopów od zajęć służbowych ze względu na komplety licealne podwładnych. Za lekceważenie obowiązków służbowych przenosił do rezerwy. To doprowadza do dość poważnego konfliktu z podwładnymi, którzy uważają go za zbyt apodyktycznego. 24 lipca 1944 na własną prośbę otrzymuje 2-miesięczny urlop, który w związku z wybuchem powstania już po kilku dniach został przerwany. Jak ocenić te fakty, czy "Morro" przesadzał, czy tylko rozumiał odpowiedzialność jaka ciąży na dowódcy? Na pewno sam doskonale rozumiał, że drogą do ideału dowodzenia jest uchwycenie tego "złotego środka" między dyscypliną a solidarnością z podwładnymi. Dowodem tego może być odezwa, jaką skierował tuż przed Powstaniem do swych żołnierzy:
"[...] Po kryzysie, jaki nastąpił między mną a kompanią, uważałem za właściwe rozładować wytworzone naprężenie, odsunąć się na pewien okres i spokojnie zrewidować dotychczasowe osiągnięcia, metodę i sposób postępowania. Uspokoiwszy się trochę miałem znowu objąć kompanię. Nie dane było to mi jednak. Rozkaz odwołał mnie z urlopu. I mimo kryzysu, pod którego wrażeniem ciągle jestem, podjąłem się pracy w okresie nieco innym niż dotychczas. Uważam, że nikt mi nie weźmie za złe, że włożywszy tyle wysiłku, może mało produktywnego, ale - wierzcie mi - w najlepszej wierze, w okresie przełomu chcę być blisko Was wszystkich i móc wypełniać razem z Wami to wszystko, o czym śniliśmy od tak dawna. Wywalczyć sobie Polskę. Szykowaliśmy się razem - razem przez znój, trud, bój niebezpieczeństwo i krew do upragnionego zwycięstwa. W tym ostatnim momencie naszej pracy zespołowej jako kompanii szturmowej - proszę Was o pełną lojalność, gdyż tylko wtedy będziemy mogli wspólnie podołać trudnym a bardzo zaszczytnym, powierzonym nam zdaniom..."
A zatem wybuchło Powstanie i wszystko inne stało się mało istotne. Zachowało się stosunkowo niewiele relacji o "Andrzeju Morro" z okresu walk na Woli. Wiadomo, że powstanie rozpoczyna "Morro" razem z kompanią "Rudy" i całym batalionem koncentracją w fabryce Telefunken na Woli, (ul. Mireckiego, róg Karolkowej). Kompania "Rudy" stawia się na koncentrację prawie w 90% (przed Powstaniem Warszawskim stan 2. kompanii wynosił 156 żołnierzy - nie wliczając dziewcząt). W czasie pierwszych dni, brał udział w wyzwalaniu Gęsiówki, obozu koncentracyjnego, z którego wyswobodzono niemal 350 Żydów, z których wielu stało się żołnierzami AK. Następne dni są dla Andrzeja bolesne i nie tylko dlatego, że zaczyna sobie zdawać sprawę, że Powstanie zostało zdradzone i pozostawione samo sobie, ale przez osobiste straty. Przeżył już śmierć ojca a 18 sierpnia podczas nalotu, ginie umieszczony po odniesieniu ciężkich ran, w szpitalu, jego brat Jan "Bonawentura". Gdyby przeżył powstanie może zostałby poetą. Dziś pozostały nam tylko próbki jego talentu, choćby w postaci "Modlitwy Szarych Szeregów":
Od
wojny, nędzy i od głodu
Sponiewieranej krwi narodu,
Od łez wylanych obłąkanie
Uchroń nas, Panie
Od
niepewności każdej nocy,
Od rozpaczliwej rąk niemocy,
Od lęku przed tym, co nastanie,
Uchroń nas, Panie
Od
bomb, granatów i pożogi,
I gorszej jeszcze w sercu trwogi,
Od trwogi strasznej jak konanie
Uchroń nas, Panie
Od
rezygnacji w dobie klęski,
Lecz i od pychy w dzień zwycięski,
Od krzywd - lecz i od zemsty za nie
Uchroń nas, Panie
Uchroń
od zła i nienawiści.
Niechaj się odwet nasz nie ziści.
Na przebaczenie im przeczyste
Wlej w nas moc, Chryste.
Po wojnie, gen."Bór"-Komorowski, uznał oddział dowodzony przez "Morro" za najlepsza jednostkę powstańczą. Być może wpływ na tą decyzję miało to, że była to jedyna grupa bojowa, której udało się przebić górą ze Starówki do Śródmieścia. Różne są opisy tego przejścia, ale jak wynika ze wspomnień Anny Borkiewicz-Celińskiej, autorki monografii poświęconej Batalionowi "Zośka", w opinii żołnierzy to właśnie Andrzej Romocki był siłą sprawczą tego przebicia, dokonanego ze stosunkowo niewielkimi stratami. Jak czytelnicy zapewne wiedzą, po pierwszym zaskoczeniu spowodowanym wybuchem Powstania, Niemcy szybko opanowali sytuację i udało im się podzielić siły powstańcze na odizolowane enklawy, które zamierzali po kolei likwidować. 1 września legła kolumna Zygmunta, 2 września upadło Stare Miasto i Sadyba, a 6 września Powiśle wraz z elektrownią.
Dowództwo postanawia ewakuować ludność cywilną i swe oddziały. Jedyną bezpieczną drogą są kanały, "Zośka" wybrała trudną i chwalebną drogę przebijania się górą. Grupie udało się przedrzeć przez ulicę Bielańską i dalej przez ruiny do wypalonego sklepu przy ul. Senatorskiej naprzeciw kościoła św. Antoniego, "Morro" zdążył już przeskoczyć z paroma żołnierzami do kościoła. Ulica Senatorska była pod ogniem niemieckim prowadzonym ze strony placu Teatralnego (ostrzał z drugiej strony Senatorskiej z Pałacu Błękitnego zaczął się później). Po rozpoznaniu sytuacji "Morro" przeskakuje z powrotem do głównej grupy. Na terenie kościoła pozostał "Słoń" z kaemem, którego zadaniem było wiązanie ogniem niemieckiego ckm-u, ostrzeliwującego ruiny budynku naprzeciwko, w którym pozostawała grupa. Razem z "Morro", z powrotem skakali także inni, co mogłoby świadczyć, że wówczas nie było jeszcze zdecydowane, że wszyscy będą przeskakiwać ostatecznie do kościoła. W czasie tego powrotnego przeskoku "Morro" otrzymuje postrzał w twarz.
Cała grupa przeskakuje przez Senatorską ("Morro" był jednym z nielicznych, który ulicę tę przeskoczył łącznie trzy razy). Kiedy grupa znalazła się już w kościele św. Antoniego, "Morro" wraz z "Drzazgą", "Słoniem" oraz sekcją kaemu, robią rozpoznanie przedpola aż do Biblioteki Zamoyskich, wychodząc przez spaloną piwnicę kościoła. Gdy wracają "Morro" składa meldunek "Jerzemu", a ten decyduje by przenieść się do piwnicy całkowicie spalonej Biblioteki Zamoyskich. Po drodze ginie z rąk "Morro" esesman, ostatni świadek przejścia - jak pisze "Jerzy". Cały dzień 1 września grupa spędziła w piwnicy. Niemcy wielokrotnie wrzucali granaty przez okienka piwniczne i ostrzeliwali je - najwyraźniej podejrzewali, że ktoś jest w piwnicy, a obawiali się do niej wejść, aby to sprawdzić. Nikt jednak nie został nawet poważnie rany - ponieważ żołnierze byli zgromadzeni wówczas w korytarzu, a granaty wpadały do poszczególnych piwnic.
Za to przebicie, Andrzej Romocki otrzymał order Virtuti Militari. Wspomniana tu już Anna Borkiewicz-Celińska podaje, że zachowała się karteczka, którą "Morro" nosił przy sobie, a skierowana do matki: "Powiedzcie mojej matce, że trzecie pokolenie Romockich ma Virtuti Militari". Ile takich rodzin jest dziś w Polsce? Komuniści wiedzieli doskonale dlaczego likwidują polską inteligencję i elity. Właśnie takich rodzin bali się najbardziej. Dwa tygodnie później w umęczonych sercach tych co przeżyli aż dotąd pojawia się iskra nadziei. Sowieci zajmują Pragę i dochodzą do Wisły. 14 września o godz. 16:00 odbyła się na Wilanowskiej odprawa dowódców u ppłk. "Radosława". Zdecydowano, że w nocy odbędzie się natarcie, którego celem miało być obsadzenie brzegu Wisły dla ułatwienia wojskom sowieckim przeprawy. Do wykonania zadania "Radosław" wyznacza - no kogóż by? - Oczywiście "Morro". 15 września dowodzony przez niego oddział rusza na wiślany brzeg, by osłaniać lądowanie "berlingowców". To ostatnie chwile życia Andrzeja. Dość dokładnie opisuje je w swych wspomnieniach Andrzej Wolski -"Jur", oddajmy mu zatem głos:
Po drugiej stronie Solca trzypiętrowy dom na rogu
Wilanowskiej. Wobec spodziewanego desantu, chłopcy wywiesili, od strony rzeki,
biało-czerwoną flagę. Nagle zaklekotała seria z erkaemu. Świetlne kule
przeleciały wzdłuż ulicy. Już wiedzą o nas. "Słoń" kazał obsadzić
murki na przedpolu białego domku. Znowu cisza. Wiatr powiewa podnosząc pył
piasku. Nagle pojawiła się złota czupryna "Andrzeja Morro."
- Co u was?
- Spokojnie.
- Musicie obsadzić stanowiska bliżej brzegu. Niedługo powinni lądować. Ja
niedawno byłem prawie przy kościele. Niemcy chyba wycofali się za most. -
Andrzej wskoczył na murek. - Zróbcie stanowisko przy tych dużych kamieniach -
powiedział wskazując ręką miejsce. Pobiegłem wzrokiem za jego palcem. Padł
strzał. Odruchowo schyliłem się. Ech, tylko jeden, pewno przypadkowy. Nagły
okrzyk "Słonia" przeszył dziwną ciszę.
- Sanitariuszka!!! - Głos wydobywał się prawie ze szlochem. - Biegiem, Andrzej
ranny! Uwaga ostrzał!
Z mojego stanowiska widzę tylko wydmę piasku, murek przesłania mi miejsce,
gdzie przed chwilą stał Andrzej. Zosia wstała z kolan. Widzę jej twarz szarą,
nieruchomą.
- Trzeba przenieść rannego do szpitala - krzyczy "Słoń." Nagle
milknie widząc wpatrzony w niego wzrok Zosi.
- Andrzej nie żyje. - Głos jej jest spokojny, tylko łzy płyną po jej
policzkach. Właściwie dopiero teraz naprawdę dociera do mnie rzeczywistość.
Andrzej zginął od jednej, jedynej, być może zabłąkanej kuli, która trafiła prosto w to gorące serce. Do dziś trwają spory z której strony nadleciała, czy wystrzelił ją niemiecki snajper, czy może któryś z przerażonych berlingowców. Ta tajemnica pozostanie niewyjaśniona i może tak powinno zostać. Śmierć "Morro" ma w sobie coś z symbolizmu upadku Polski. Andrzej ginie, stojąc między dwoma obozami, niemieckim i sowieckim, pomiędzy jedną a drugą okupacją wpatrując się z nadzieją we wschodni brzeg rzeki i bojąc się, że nic dobrego z niego nie przyjdzie. Dzień po nim zginęła sanitariuszka "Lidka", jak niektórzy twierdzą, oboje stanowili parę zakochanych, których miłość nigdy nie mogła rozkwitnąć, zabrakło na nią czasu. Po Andrzeju zostały nie tylko ordery; Virtuti Militari i dwukrotny Krzyż Walecznych, oraz awans na najmłodszego kapitana Wojska Polskiego. Pozostały także piękne a zarazem prorocze słowa testamentu:
"Ja w głębi samego siebie czuję i wiem, że powstanie było żywiołowym odruchem narodowej potrzeby przeciw terrorowi, przeciw poniewierce, przeciw śmiertelnemu wrogowi, który nas niszczył. I gdyby dziś, po tym wszystkim, co widziały na Woli i Starówce moje oczy, stanęła przede mną znów decyzja: iść do powstania czy nie, poszedłbym na nowo i wiem, że poszliby inni. Gloria victis - chwała zwyciężonym - będzie kiedyś wyryte także na warszawskich cmentarzach powstańczych, jeśli ulegniemy w tej walce."
Jego pogrzeb miał miejsce dopiero w październiku 1945 a ekshumacji dokonywali najbliżsi przyjaciele i podkomendni. Jak wspominała matka Andrzeja mieli oni wówczas powiedzieć "Nikt obcy nie tknie Andrzeja", co świadczy o wielkiej miłości do dowódcy i o tym, że po przedpowstańczym konflikcie nie pozostało śladu. Według wspomnień "Laudańskiego" (Bogdan Deczkowski) zwykła, żołnierska trumna została okryta biało-czerwoną flagą z czarnym znakiem Polski Walczącej, a na niej był położony hełm Andrzeja. Trasa konduktu wiodła w odwrotnym kierunku powstańczych walk baonu "Zośka": z Solca ruinami Czerniakowa, Starego Miasta, gruzami getta, następnie Okopową w kierunku Powązek. Na pogrzebie wśród nielicznych "zośkowców" oraz rodzin poległych był także płk. "Radosław" (Jan Mazurkiewicz). Na zdjęciu zrobionym przez "Laudańskiego" widać niosących trumnę "Wiktora" (Bogdan Celiński), legendarnego "Anodę" (Jan Rodowicz, aresztowany 24 XII 1948 przez UB, zamordowany 7 stycznia 1949 podczas śledztwa w gmachu Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Koszykowej) oraz idącą tuż za trumną Jadwigę Romocką - matkę "Andrzeja Morro".
Chciałoby się rzec, gdzie się podziali tacy ludzie, patrioci,
OdpowiedzUsuńrzeczywiście kochający Boga i Ojczyznę. Wszyscy oni zginęli -smutna to prawda.
"Gdzie są chłopcy z tamtych lat? Dzielne chwaty...
Gdzie są chłopcy z tamtych lat? - Czas zatarł ślad...
Gdzie są chłopcy z tamtych lat? Na żołnierski poszli szlak...
Kto wie czy było tak... Kto wie czy było tak."
https://www.youtube.com/watch?v=qArrQ80Hvq4
P.S. Dzisiaj zostali tylko "nadęci i zarozumiali bufoni",a jeden z nich dał dzisiaj
medialny popis.
" Droga do chaosu" prof. Michael Hudson - profesor ekonomii na Uniwersytecie Missouri-Kansas City
OdpowiedzUsuńTo jest wyraźny cel America First. To właśnie sprawia, że program Trumpa jest deklaracją wojny gospodarczej z resztą świata. Nie ma już obietnicy, że porządek gospodarczy sponsorowany przez dyplomację USA sprawi, że inne kraje będą prosperować. Zyski z handlu i inwestycji zagranicznych mają być wysyłane do Ameryki i tam koncentrowane.
Problem wykracza poza Trumpa. On po prostu podąża za tym, co już było ukryte w polityce USA od 1945 roku. Obraz siebie Ameryki jest taki, że jest jedyną gospodarką na świecie, która może być całkowicie samowystarczalna ekonomicznie. Produkuje własną energię, a także własną żywność i dostarcza te podstawowe potrzeby innym krajom lub ma możliwość zakręcenia kurka.
Co najważniejsze, Stany Zjednoczone są jedyną gospodarką bez ograniczeń finansowych, które ograniczają inne kraje. Dług Ameryki jest w jej własnej walucie i nie ma ograniczeń co do jej zdolności do wydawania ponad stan, zalewając świat nadwyżkami dolarów, które inne kraje akceptują jako swoje rezerwy pieniężne, jakby dolar był nadal tak dobry jak złoto. A pod tym wszystkim kryje się założenie, że niemal za pomocą przełącznika Stany Zjednoczone mogą stać się tak samo samowystarczalne przemysłowo, jak były w 1945 roku.
Kraje takie jak Meksyk naprawdę nie mają innego wyboru, jak tylko działać w pojedynkę. Kanada może ulec, pozwalając na spadek kursu walutowego i wzrost cen krajowych, ponieważ jej import jest denominowany w dolarach „twardej waluty”. Jednak wiele krajów Globalnego Południa znajduje się w tym samym kryzysie płatniczym co Meksyk. I jeśli nie mają elit klienckich, takich jak Argentyna – jej elita jest głównym posiadaczem argentyńskich obligacji dolarowych – ich przywódcy polityczni będą musieli zaprzestać spłat długów lub cierpieć z powodu krajowych oszczędności (deflacji lokalnej gospodarki) w połączeniu z inflacją cen importowych, ponieważ kursy ich walut uginają się pod presją rosnącego dolara amerykańskiego. Będą musieli zawiesić obsługę długu lub zostać wyrzuceni z urzędu.
Niewielu czołowych polityków ma taką swobodę, jaką ma Annalena Baerbock z Niemiec, aby powiedzieć, że jej Partia Zielonych nie musi słuchać tego, czego chcą niemieccy wyborcy. Oligarchie Globalnego Południa mogą polegać na wsparciu USA, ale Niemcy są z pewnością wyjątkiem, jeśli chodzi o gotowość popełnienia samobójstwa gospodarczego z powodu lojalności wobec amerykańskiej polityki zagranicznej .
Zawieszenie obsługi długu jest mniej destrukcyjne niż dalsze uleganie rządowi America First Trumpa. To, co blokuje tę politykę, jest polityczne, wraz z centrowym strachem przed rozpoczęciem poważnej zmiany polityki niezbędnej do uniknięcia polaryzacji gospodarczej i oszczędności.
Europa wydaje się bać skorzystać z opcji prostego sprawdzenia blefu Trumpa, pomimo że jest to pusta groźba, która zostałaby zablokowana przez własne interesy Ameryki wśród klasy darczyńców.
Trump oświadczył, że jeśli kraje nie zgodzą się wydawać 5% swojego PKB na broń wojskową (głównie ze Stanów Zjednoczonych) i kupować więcej amerykańskiej energii w postaci skroplonego gazu ziemnego (LNG), nałoży cła w wysokości 20% na kraje, które się temu sprzeciwią. Ale jeśli europejscy przywódcy nie będą się sprzeciwiać, euro spadnie być może o 10 lub 20 procent. Ceny krajowe wzrosną, a budżety krajowe będą musiały ograniczyć programy wydatków socjalnych, takie jak wsparcie dla rodzin w celu zakupu droższego gazu lub energii elektrycznej do ogrzewania i zasilania domów.
https://michael-hudson.com/2025/01/the-road-to-chaos-a-global-balance-of-payments-war/